Początki aikido- jak to się w sumie zaczęło?
Witam was w drugim wpisie. W nim pragnę opowiedzieć o mych początkach oraz o tym jak to się zaczęło wszystko.
Wszystko się zaczęło w roku 2018. Od zawsze lubiłam sport oraz aktywność fizyczną. W tamtym czasie trenowałam lekkoatletykę od 2 lat , lecz nie będę ukrywać , że to nie było dla mnie. Szukałam czegoś nowego. Również chciałam trenować coś w stylu samoobrony. Był to okres kiedy życie moje jako dzieciak nie należało do łatwych. Na każdym kroku się mierzyłam z dokuczaniem , a nawet wręcz z prześladowaniem. Do tego byłam w sytuacjach gdzie moja siła fizyczna była znikoma do osób , które próbowały mi ,,sprać tyłek''. Dlatego po poszukiwaniach w intrenecie..
znalazłam z mamą filmik z pokazu właśnie aikido.
Nie ukrywam, że byłam zafascynowana jak to wszystko fajnie wyglądało. Proste ruchy(na pierwszy rzut oka) , efektowne dźwignie, latający czy powalani oponenci, to było to. Po zagłębieniu się w temat i poczytaniu odnośnie aikido, postanowiłam, że spróbuję. Akurat sytuacja była na moją rękę, iż klub aikido znajdował się w moim mieście. Jest to Kokyu Dojo , do którego dziś należę.
Mój pierwszy trening, jak wyglądał?
W sumie nie pamiętam tego dnia co do szczegółów, ale wiem, że przywitano mnie w miłej atmosferze, w której mi powiedziano o etykiecie dojo. Był to duży plus, ponieważ bałam się nieprzyjemnej atmosfery, czy brak podejścia do świeżaka. W trakcie treningu wszystko obserwowałam jak, co się robi i próbowałam naśladować innych. Nie było to łatwe jak by się mogło wydawać, ale szybko się uczyłam, więc wszystko z czasem przyszło. Podstawowe rzeczy jak ukemi, shikko były dosyć proste , lecz gdy doszło się do dźwigni różnego typu jak kotegaeshi, sankyo.. Była to dla mnie wręcz abstrakcja. Poczułam, że to takie proste się wszystko wydaje jak tylko się jest obserwatorem. Jednak moja ambicja, poprowadziła mnie na głębsze wody. Mimo, że miło wspominam ten trening , to nie zapomnę zakłopotania spowodowane, jak ja się tego nauczę wszystkiego.
Pierwszy egzamin
Z czasem nabierałam większej wprawy w podstawach i można rzec że takie minimum, minimum umiałam. Ale z upływem paru miesięcy, postanowiłam przystąpić do egzaminu na 6 kyu. Pod okiem senseia Michała Wątora i innych osób z wyższym poziomem, przygotowywałam się. Kiedy nadszedł dzień egzaminu, bardzo się stresowałam. Początkowo został przeprowadzony staż z seneiem Pawłem Dymusem. Po stażu nadeszła część egzaminacyjna. Mój egzamin opierał się tak na prawdę na 3 technikach z jednego ataku( katatedori aihamni - ikkyo, shiho nage, irimi nage). Szczególnie spanikowałam kiedy nie znałam jednej formy irimi nage, a dokładnie wersji do przodu (omote). Lecz mimo wszystko zdałam egzamin. Cały dzień byłam z siebie dumna jak nigdy i szczęśliwa. Ten dzień na pewno pozostanie w mej pamięci na długo.
A to pierwsze zdjęcie kiedy mnie widać z dnia kiedy podchodziłam do egzaminu. Patrząc dziś na to zdjęcie widzę małego rodzynka, który nie był świadomy, że właśnie zaczął rozwijać w sobie pasję. Ze wzruszeniem patrzę na to zdjęcie. (Był to wrzesień 2018 rok)
(Źródło: Kokyu Dojo , Facebook)
Cóż Radom do sielskich miasteczek nie należy raczej. xd Na pewno bywają bezpieczniejsze.. Ale skoro radzisz sb gratulacje
OdpowiedzUsuńKażde miasto ma tą gorszą stronę. Z wiekiem i ze zmianą otoczenia się wszystko uspokoiło, więc o co kiedyś się martwiłam teraz jest rzeczą, o której człowiek praktycznie nie myśli . Dziękuję za poświęcony czas na przeczytanie :)
Usuń